Marek Kotański

http://www.monar.org/marekk.html |
Nie ma ludzi jednowymiarowych, a na pewno nie należał do nich Kotański, człowiek
z krwi i kości jak mało kto na świecie. Więc tych, którzy znali go bliżej nie
dziwi, że prawie każdemu uproszczonemu przedstawieniu jego sylwetki przez
jednych można natychmiast przyporządkować zupełnie odmienny punkt widzenia
drugich. I tak, pokrótce. Wielu nazywało go zachowawczym, a przecież był to
człowiek który przez całe swoje pracowite życie wprowadzał nowatorskie, ba,
rewolucyjne projekty. Niektórzy twierdzą że podporządkowywał sobie bez reszty
współpracowników, ale mimo tej jego potrzeby dominacji placówki Monaru cieszyły
się niewątpliwą, bardzo szeroką autonomią. Był serdeczny i ujmujący, ale
niektórzy wspominają go jako napastliwego i nie przebierającego w słowach. Znam
osoby kolekcjonujące w pamiętnikach, pracowicie przez lata, jego wielopiętrowe,
wymyślne wiązanki. Słyszymy skargi, że hamował rozwój osobisty swoich
współpracowników. Temu punktowi widzenia można przeciwstawić dziesiątki dowodów
że cenił inicjatywę i wspierał ją, dając niekiedy lekkomyślnie nieograniczone,
cesarskie pełnomocnictwa.
Szedł na kompromisy z władzą, a z drugiej strony wielu z nas pamięta go jako
nieustępliwego, idącego niezmiennie na całość we wszystkich negocjacjach.
Był bardzo, bardzo skuteczny a jednocześnie niektóre jego pomysły można ocenić
jako skrajnie nierealistyczne. Wielu uważało go za niekonsekwentnego i
necierpliwego, a przecież pamiętamy że mimo niepowodzeń jakiegoś projektu bywał
mu wierny przez lata, próbując ponadto zapalić do niego innych. Można tak długo
jeszcze wymieniać biegunowe oceny i każda, w jakiejś mniejszej czy większej
mierze będzie prawdziwa. Ale tylko umysły z szuflady upierają się w szufladowaniu osób, które do żadnego szablonu nawet z daleka nie pasują.
Obawialiśmy się, że gdy Kotana zabraknie, wtedy w organizacji nastąpi trzęsienie
ziemi. Z drugiej strony jego styl zarządzania nie był w dłuższej perspektywie do
utrzymania. Monar ciągle się rozrastał powiększając o nowe placówki, puchł,
ciągle puchł niemiłosiernie zjadając więcej niż był w stanie strawić bez
nadwerężenia swojej spójności. Gdy Kotan zaangażował się w przeciwdziałanie
bezdomności, przyrost placówek był tak duży że chyba on sam nie wiedział ile w
danym momencie ich posiadał. Był imperialistą, Juliuszem Cezarem. Często więc
narzekaliśmy, czekając na jakiegoś zdolnego administratora który wesprze prezesa
i nadąży adoptować zdobycze. Podśmiewaliśmy się gdy podawał do prasy jakąś
nieprawdopodobną liczbę placówek, żartując że pewnie policzył wszystkie garaże i
kurniki. Okazywało się jednak, że liczby te mają pokrycie z rzeczywistością.
Irytuje trochę ten lament sierot po Kotańskim, głośny i nieadekwatny, że oto
nastąpił początek końca, bo niema następcy o takiej sile. Niema, ale on sam mimo
w różnych okolicznościach wyrażanych niepokojów, na pewno oczekiwał czegoś
zupełnie innego niż ślepego naśladownictwa. Można długo opowiadać o jego
narowach i słabostkach, bez końca obgadywać, przypominać anegdotyczne historie
których był bohaterem. Należy jednak pamiętać, że jego słabostki były małe,
niemal nic nie znaczące w porównaniu z nieskończonym dobrem, które dzięki jego
dokonaniom stało się udziałem tak wielu ludzi.
Marek nie znosił urzędniczego światka. Wydaje się ponadto, że po prostu nie
chciał go zrozumieć. Nieodmiennie traktował jego strukturę jako hierarchię
dyrektyw, jedynie "dla ściemy" odwołującą się do prawa. Nie potrafił przyjąć do
wiadomości, że w kasie publicznej pieniędzy może po prostu nie być, że istnieją
jakieś długoterminowe procedury ich zdobywania. Wiele lat kontaktów z
urzędnikami nauczyło go, że zawsze jest osoba która potrafi niekorzystną
sytuację zmienić jednym telefonem, trzeba tylko do niej dotrzeć. Kotan widział,
że w wyniku przemian ustrojowych pole takiego działania ulega ciągłemu
zawężeniu. Niemniej jednak wykorzystywał jak mógł te nadal istniejące
możliwości, nie przykładając się specjalnie do poznawania nowych mechanizmów
choćby z braku czasu, no bo skoro można coś osiągnąć szybciej. Kotański był
rewolucjonistą a rewolucyjność oznacza chodzenie na skróty. Życie działaniem,
spalanie się w nim. Osoby o jego temperamencie męczą bardziej niż innych
monotonne, codzienne procedury. Dziś niestety dróg na skróty jest mało, nadszedł
czas nudnej normalności.
Ludzie Monaru, którzy nadal chcą opierać funkcjonowanie swoich placówek na
akcyjności, pozyskiwać środki finansowe metodą "brygady zryw", przeciwstawiać
przepisom prawa jedynie pojemność swojego serca, nie da się wróżyć wielu
sukcesów. Trzeba, kto jeszcze tego nie umie, nauczyć działać po nowemu, w ogóle
uczyć. Kotański mógł pozwolić sobie na kontestowanie wykształcenia, ignorowanie
dyplomów, bo był nie tylko osobą wykształconą, ale też wybitnym fachowcem. Innym
odradzam podobnej postawy. Równie skutecznie koń pociągowy może ignorować drogi
szybkiego ruchu.
Co do kompromisów Kotana z komunistami, jest to jeszcze jeden uproszczony osąd.
Każdą władzę Marek traktował tak samo. Z jego punktu widzenia polityk o tyle
okazuje wrażliwość na problematykę społeczną o ile jest do tego zmuszony. W
pierwszych latach po stanie wojennym, gdy rządzący szukali wszędzie głośnych
nazwisk by pokazać, że Polska nie zamieniła się we wszystkim w koszary, wtedy to
powstały zręby polskiego systemu rehabilitacji narkomanów. Kotan wyrwał wówczas
od władzy ile tylko było można. Polityki nie rozumiał, nie znał się na niej,
wszystkie funkcje publiczne jakie sprawował równo położył. Ale niebywałą
koniunkturę wykorzystał, i to do końca. Ośrodki rosły jak grzyby po deszczu. W
pierwszej połowie lat na osiemdziesiątych powstało dziesięć ośrodków
monarowskich. Czy miał się obrazić się władzę i czekać na lepsze czasy które
mogły nie nadejść, prędzej by się pochlastał.
 |
http://www.monar.org/marekk.html |
Stworzony przez Kotana system pomocowy Monar jest niemożliwie tani. 160 placówek
kosztuje finanse publiczne w skali roku mniej niż wydaje na swoje utrzymanie
niejeden szpital. Słyszy się czasem że Markoty są miejscem jakichś
nieprawidłowości, niewłaściwego zarządzania. Proszę zatem wyobrazić sobie te
setki a raczej tysiące zaopiekowanych przez system boom'ów, tych wszystkich
narkomanów, lumpów dworcowych, te ostatniego sortu ulicznice. I mechanizm
ludzkiego recyklingu który taśmowo przerabiał, wychowywał, resocjalizował to
towarzystwo. I wypuszczał na zewnątrz jako jednostki wartościowe, przydatne,
zaangażowane w pomoc innym. Ta struktura rozrastała się w pewnym okresie w
postępie niemal niekontrolowanym. Każdy z tych ludzi miał buławę w tornistrze,
którą traktował śmiertelnie poważanie. No bo szkoła Monaru polegała jak wiadomo,
na stopniowym uczeniu się korzystania z wolności, na nauce odpowiedzialności,
wchodzeniu w role społeczne, wykonywaniu coraz bardziej złożonych zadań.
Wreszcie na pełnieniu odpowiedzialnych funkcji w ramach systemu.
Wiele z tych osób, jeżeli cieszyło się zaufaniem grupy mogło spróbować
zrealizować swój własny pomysł na pomoc innym, mając dodatkowo mocne wsparcie
organizacji. Wiadomo też, że niektórzy mimo wiązanych z nimi nadziei zawodzili,
znikali z powierzonymi im pieniędzmi , wracali do nałogu i dawnego stylu życia.
Niemniej jednak te wszystkie straty były i są wliczone w koszty. Stosowanie
wspomnianej metody, mimo owych strat jest buchalteryjnie i per saldo opłacalne.
Odnowione, poranione wraki ludzkie szybko zwracały zaciągnięte wobec
społeczeństwa długi. Sam mogę wymienić jednym tchem setkę przykładów, a po
chwili przypomnienia jeszcze jedną. Ale najcenniejsze w tym wszystkim było i
jest dawanie ludziom możliwości poczucia bycia przydatnymi, realnego odzyskania
godności, nadawanie sensu ich życiu.
Jacek Charmast
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL